Knights of Gods

Knights of Gods


#1 2008-04-18 13:51:16

Vasago

Administrator

Zarejestrowany: 2008-04-18
Posty: 49
Punktów :   

Okruch Lodu

No to skoro już zrobiliście taki dział to go wam zaśmiece

_______________

Prolog

Wiatr wzmógł się porywając w swym tańcu płatki śniegu. Falująca biała ściana, ograniczała zasięg wzroku do niecałej długości ramienia. Kamienie górskiej ścieżki pokryte były cienką warstwą białego puchu, pod którym czaiła się grubsza warstwa jakże zdradliwego lodu.
Stopa wędrowca osunęła się na kamieniu po raz kolejny tego dnia, upadając podparł się ręka o wyższy kamień, dzięki czemu jedynie obtarł sobie dłoń mimo grubej rękawicy osłaniającej ją. Mruganiem usunął warstwę szronu z rzęs i tupnął kilka razy nogą aby rozruszać kolano, które drętwiało mu co chwila, gdyż przy jednym z upadków rozerwał sobie spodnie na jego wysokości. Wysilając wolę zmusił się aby ruszyć w dalsza drogę. Idąc zataczał się z każdą minutą coraz to bardziej. Kłujący ból w kolanie już dawno przemienił się w odrętwienie, które przypominało o sobie co jakiś czas uniemożliwiając ruch i często powodując kolejne upadki.
W końcu dotarł do miejsca gdzie ścieżka zaczynała opadać ku sporej dolinie. Wargi wędrowca rozciągnęły się w uśmiechu, pękając przy tym w kilku miejscach. Przyśpieszył kroku widząc swój upragniony cel, jego stopa poślizgnęła się po raz kolejny. Tym razem jednak nie było o co się oprzeć. Upadając poczuł ostry ból w barku, w kilka uderzeń serca później jego umysł ogarnął mrok.

***

Delikatny wiosenny wietrzyk wpadł do pokoju owiewając twarze dwojga kochanków. Mężczyzna delikatnym ruchem dłoni odgarnął włosy z twarzy swej ukochanej, długie blond pasemko wpierw zakręcił na palcu a potem lekko odrzucił na tył jej głowy. Dwoma palcami musnął ją wzdłuż policzka, czując jej delikatną skórę. Kobieta spojrzała na niego spod wpół przymkniętych powiek uśmiechając się doń ciepło.
-Już wstałeś Aeddzie – uniosła się podpierając na lewym ramieniu, prawą zaś dłonią zaczynając masować mu kark.
-Jakże mógłbym tak po prostu spać, gdy za oknem tak piękny dzień – schylił się ku niej.
Ich usta zetknęły się wpierw delikatnie, jednak po chwili zaczął całować ja coraz namiętniej. Uniosła się ku pozycji siedzącej i ręką która podpierała się przed chwila objęła jego szerokie plecy i zaczęła masować także i dolne partie kręgosłupa. Dłoń Aedda powędrowała pod jej cienką koszulkę przesuwając się wzdłuż boku ku niezbyt wielkim lecz jędrnym piersiom.  Kobieta przesunęła swą prawą dłoń na jego tors i wzdłuż linii ciemnego owłosienia na klacie zjechała poniżej pępka. Aedd uniósł jej koszulkę wzwyż jedną dłonią, drugą zaś pieszcząc pierś swej ukochanej. Jego usta powędrowały ku ciemnemu sterczącemu już sutkowi, zaczął ssać go delikatnie, muskając co jakiś czas zębami. Kobieta zarzuciła uda na jego plecy przyciskając go do siebie, jednocześnie dłonią pieszcząc jego męskość. Po chwili ich ciała splotły się w miłosnym uścisku.

Po wszystkim leżeli wtuleni w siebie. Aedd odruchowo spojrzał w kont pokoju gdzie o ścianę oparty stał jego miecz. Wysłużone już ostrze spoczywało w pochwie owiniętej barwioną na czarno skórą, dłuższa niż w innych mieczach tego typu rękojeść zakończona była głowica stylizowaną na smoczy łeb. Uśmiechnął się lekko na jego widok, cieszył się iż w końcu nadszedł czas aby odłożyć go na bok, po ostatnich ośmiu latach spędzonych na wojnie.
Detoran wyślizgnęła się z jego ramion i ruszyła zalotnie kołysząc biodrami ku stołowi na którym stał garniec z winem. Nalała do dwóch kielichów i odwróciła się przyglądając przez chwilę swemu partnerowi. Długie ciemno brązowe włosy Aedda rozrzucone były na poduszce, lodowo niebieskie oczy nawet w tej chwili nie zdradzały myśli, szeroka pierś i umięśnione ramiona miał pokryte licznymi drobnymi bliznami. Na prawym zaś ręku widniał tatuaż przedstawiający smoczy łeb przez który przechodziło ubroczone krwią ostrze. Sam owy tatuaż mógł wiele powiedzieć o tym człowieku, gdyż takim znakiem sygnowali się jedynie wojownicy, którzy zabili lub brali udział w zabiciu smoka.
Wielu nie wierzyło iż istoty te istniały kiedykolwiek. Jednak gdy królestwo rozrastało się coraz bardziej i wyciągnęło swe ręce po kolejne obszary na jego drodze stanęły właśnie one. Z początku wzięto to za przypadek, lecz jak później się okazało smoki wraz z elfami i innymi wręcz mitycznymi istotami stanęły na drodze rozrastającemu się tworowi ludzkich rak i umysłów. I tak też doszło do wojny w której Aedd Gynvael ze zwykłego, młodszego z potomków nieznacznego szlachcica, stał się wpierw szanowanym i cenionym żołnierzem, a potem zaliczony został w poczet największych wśród znanych ludziom wojowników.

Detoran zbliżyła się do łoża gdy z podwórza doszedł ich krzyk. Dosyć ciepłe powietrze nagle stało się zimne przyprawiając o gęsią skórkę. Aedd bez problemu usłyszał znajomy łopot skrzydeł. Poczuł jak napinają mu się mięśnie porażone nagłą falą strachu, która zawsze towarzyszyła mu przy spotkaniach z tymi istotami. Szybko złapał za spodnie i naciągnął je na siebie.
-Zejdź do piwnic i skryj się tam – krzyknął do kobiety chwytając za miecz, czując w dłoni znajomy dotyk stali poczuł jak mięsnie odrobinę mu się rozluźniają i spowrotem może panować w pełni nad oddechem.
Detoran wypuściła z dłoni kielichy i zgodnie z tym co nakazał jej Aedd pobiegła ku kuchni gdzie znajdowało się zejście na dół.
Wojownik wybiegł na uliczkę przed domem nie zakładając nawet butów. Brama do osady pokryta była lodem, tuż przy niej widać było zamrożonych strażników. Z drugiej strony dobiegł go krzyk człowieka przebijanego włócznią. Aedd odwrócił się w tamta stronę. Jego oczy napotkały wzrok elfa. Bladoskóra postać o drobnej sylwetce w zbroi z matowo białego metalu skierowała ku niemu grot swej włóczni. Gynvael przełknął ślinę, jak do tej pory starł się kilkukrotnie z takimi jak ten. Wiedział, iż zazwyczaj trzech jeźdźców towarzyszy jednemu smokowi. Rozejrzał się szybko na boki w oczekiwaniu na pozostałych przeciwników, z za zakrętu dochodziły odgłosy walki, nie wiedział jednak czy znajduje się tam jeden czy dwóch z pozostałych wrogów.
Elf natarł w momencie gdy coś wielkiego zasłoniło promienie słońca przelatując z głośnym łopotem skrzydeł.
Włócznia minęła twarz Aedda o włos, gdy ten odchylił się w bok. Uderzeniem od dołu podbił w górę broń przeciwnika i gwałtownym doskokiem skrócił dystans. Elf cofnął się chcąc uderzyć drzewcem w głowę nacierającego człowieka. Gynvael zanurkował pod jego bronią i ponownie uderzył od dołu robiąc przy tym lekki wypad. Koniec ostrza zagłębił się w pachwinie szpiczastouchego, niemalże oddzielając nogę od reszty ciała.
Wiedziony instynktem odskoczył w bok po czym przeturlał się przez ramię.
W miejscu gdzie stał, ziemie skuła warstwa lodu o grubości jego przedramienia. Nim zdążył się podnieść usłyszał łopot składanych skrzydeł i odgłos miażdżonych drewnianych bali
Wstając zobaczył jak wielka łapa o pięciu szponach, wyglądających jakby były z lodu miażdży jedną z chałup. Kolejna smocza łapa uderzyła o ziemię kilka metrów obok niego. Unosząc głowę w górę zobaczył bladoniebieskie prawie, że białe cielsko. Smok swą długością wraz z ogonem mógłby sięgnąć od jednego krańca murów ku drugiemu. Gdyby rozłożył skrzydła zapewne ich końcami dokonanie tego także nie byłoby dla niego problemem.
Po chwili łeb pokryty licznymi wyrostami kostnymi układającymi się w szereg niewielkich rogów na oczodołami, podłużny pysk z którego wystawały rzędy białych zębów pokrytych szronem, zbliżał się powoli ku niemu.
Aedd od zakończenia wojny pewien był, że wszystkie smoki są albo martwe albo odeszły daleko stąd. Tym większą grozę wzbudzał w nim ten okaz, iż nigdy nie widział aż tak wielkiego bydlaka. Z góry dobiegł go zimny podmuch, rzucił się w przód padając płasko na brzuch, dzięki warstwie lodu udało mu się prześlizgnąć kawałek dalej nim kolejny mrożący podmuch uderzył w ziemię. Aedd poderwał się na równe nogi i pognał ku jednej z tylnych kończyn. Smok nie przejmując się nim zionął kolejną falą zimnego powietrza kierując je na najbliższe zabudowania, jednocześnie ogonem zrównując z ziemią kolejną chatę.
Człowiek zakręcił młynka nad głową i ciął na skos ku górze, tak aby ostrze zagłębiło się między łuski. Mimo iż ostatnio nie ćwiczył cios wyszedł idealnie. Jednak zamiast zobaczyć posokę wypływającą z rany, usłyszał jak jego miecz uderza o warstwę lodu. Smok szarpnął nogą w tył. Mężczyzna mocniej chwycił miecz, poczuł jak szarpnięcie o mało co nie wyrywa mu ramion. W chwilę później uderzył plecami o ruiny jednego z domów.

***

Wędrowiec rozchylił powieki, spróbował unieść się na ramieniu aby rozejrzeć się po okolicy. Rękę pod naporem masy ciała przeszyła fala bólu, przez co upadł na bok i przeturlał się o kilka centymetrów. Poczuł że leży na skórach ułożonych w dosyć spore legowisko. Nad sobą widział sklepienie jaskini o niemalże płaskiej powierzchni. Gdy rozejrzał się na boki zauważył że jest ona niezwykle obszerna, wręcz nie sięgał wzorek do jej ścian. Gdzieniegdzie porozrzucane były przeróżne przedmioty, od zwykłych prostych mieczy, przez włócznie do zbroi z matowo białego metalu, nie było ich zbyt wiele i wszystkie wyglądały na od dawna porzucone. Kilkanaście metrów od niego w sklepieniu jaskini znajdowała się wielka wyrwa, na której obszarze zmieściłaby się całkiem pokaźna osada. Spróbował wstać. Był jednak zbyt słaby. Nim popadł w kolejne omdlenie zdążył zauważyć swój wierny miecz ułożony kilka metrów od niego wraz z resztą ekwipunku.

***

Aedd wstał wspierając się na mieczu. Wokół niego pozostały jedynie zgliszcza osady. Mimo ciepłego wiosennego wiatru większą jej część pokrywała gruba warstwa lodu. Na ulicach walały się ciała ludzi zamrożonych żywcem, bądź przebitych włócznią. Wśród trupów znajdował się jeszcze jeden elf, z licznymi ranami na ciele. Gynvael jak przez sen a raczej koszmar skierował się ku zgliszczom własnego domostwa. Rękoma zaczął odrzucać kawałki pomiażdżonych drewnianych bali, które w dodatku pokryte były szronem, przyprawiającym o piekący ból skóry.
Po kilku godzinach odrzucił kolejny kawał drewna odsłaniając klapę od zejścia do piwnicy. Cała pokryta była cienką warstwą lodu. Mimo iż skórę na dłoniach miał już prawie całkowicie pozdzieraną złapał za metolową rączkę. Poczuł piekący ból idący wzdłuż ramion i rozchodzący się po całym ciele. Mimo to udało mu się poderwać klapę w górę i tym samym otworzyć sobie przejście do Detoran. Zrobił krok na schodki, zmarznięte drewno pękło pod jego ciężarem, lecz mężczyzna zachował równowagę i ostrożnie zszedł na dół.
Powietrze w piwnicy było niezwykle zimne, czuł wręcz drobne ukłucia zimna na skórze.
Gdy zobaczył Detoran zrobiło mu się jeszcze zimniej. Łzy napłynęły do oczu jednego z największych wojowników jakich widziały te ziemie, zamarzając jeszcze zanim zdążyły spłynąć na policzki i tworząc tym samym niewielkie sople na rzęsach. Podszedł do niej chwiejnym krokiem i opadł na kolana obejmując jej bladoniebieskie ciało. Palcami rozczesał włosy czując jak opadają z nich niewielkie kryształki lodu. Zbliżył usta do sinych warg i pocałował ją. Gdy nie poczuł jak odwzajemnia jego pocałunku kolejne łzy wypełniły jego oczy, tym razem jednak nie zamarzły a spłynęły po policzkach pozostawiając dwie szramy szronu.
Z późniejszych wydarzeń wszystko pamiętał jakby przez sen lunatyka. Wiedział, że za pomocą miecza wykopał na środku osady dół w którym pochował Detoran. Nad samym grobem składając przysięgę, że pomści jej śmierć.
Tak samo było przez kilka następnych dni gdy wyruszył w swą podróż, nie pamiętał nawet jak zebrał swój ekwipunek. Przez te pierwsza kilka dni coś jakby cienkie ostrze odcięło jego nerwy, jakby odcięło od niego rzeczywistość niosąc ze sobą miłosierne odrętwienie umysłu. Dopiero gdy owe cienkie ostrze uległo stępieniu poczuł jak prawdziwy ból wypełnia go, powoli z dnia na dzień przemieniając się w gniew.

Przez kolejne dni podróży na północ spotykał coraz to więcej zniszczonych wiosek. Czasami zdarzało mu się napotkać kilku uciekinierów, którzy to potwierdzili iż smok odleciał na północ.

***

Łopot skrzydeł wybudził wędrowca z niespokojnego snu. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzał ku wyrwie w sklepieniu. Fala gniewu zalała jego świadomość, jednak nie był nawet w stanie skoczyć po swój miecz. Jego ciało trawiła gorączka, nie miał siły choćby usiąść, o walce nawet nie wspominając.
Gdy smok wylądował skierował swą głowę w jego stronę. Dwie pary lodowo niebieskich oczu spotkały się gdy obaj spojrzeli sobie w oczy. W oczach Aedda płonął gniew, podsycany dodatkowo fizyczną bezsilnością gdy wreszcie spotkał swego znienawidzonego wroga. Zaś w oczach smoka malował się spokój z lekkim cieniem rezygnacji i znudzenia.

***

Po prawie roku podróży dotarł wreszcie do granicy królestwa. Tu właśnie stoczono ostatnią najbardziej krwawą bitwę poprzedniej wojny. A za owym polem bitwy zaczynały się ziemie należące do elfów i innych mitycznych niemalże stworzeń. Właściwie na ziemie ich wjechałby już kilka miesięcy temu, gdyby nie wojna podczas której zepchnięto je na północ. A kwestią czasu było kiedy ludzie rusza ponownie na północ aby i te resztki ziem, należących do elfów i im podobnych, wydrzeć i przyłączyć do własnego państwa.
Tym bardziej można było być tego pewnym iż ataki z ich strony na ludzkie osady jedynie mogły przyśpieszyć nieuniknione.
Zapewne gdyby był w stanie trzeźwo myśleć zaczekałby, a nawet pomógł w organizacji jednej z takich wypraw. Jednak wiedziony ślepym gniewem nie chciał tracić ani chwili.
Gynvael sprawdził czy miecz gładko wysuwa się z pochwy, naciągnął kuszę i ułożył tak aby mógł łatwo poderwać ją do strzału. Popędził lekko konia i wolnym kłusem zaczął zjeżdżać ku pobojowisku.
Ziemie wciąż pokrywały szczątki. Resztki zbroi i połamane zazwyczaj uzbrojenie walało się wszędzie, wymieszane z kośćmi zarówno ludzkimi, jak elfimi czy smoczymi.

***

Aedd Gynvael uniósł się do pozycji wpierw siedzącej, potem z dużym wysiłkiem w końcu udało mu się stanąć. Chwiejąc się przy każdym kroku ruszył w stronę miecza. Smok patrzył na niego rozszerzając i zwężając nozdrza. Mężczyzna w końcu dobył broni i ledwo co trzymając ją w dłoniach skierował ku bestii, która zabiła jego ukochaną.
W oczach smoka pojawił się cień zainteresowania.
-Widzę, że twa nienawiść daje Ci niezwykłe zasoby siły – Aedd usłyszał w swej głowie – Jednak nawet to nie da Ci choćby najmniejszych szans w walce ze mną dopóki nie wyzdrowiejesz.
Mężczyzna rozejrzał się po jaskini, jego twarz wyrażała tylko zdziwienie.
-Czy to Ty? – krzyknął w stronę smoka
-Tak – znudzony lekko głos ponownie rozbrzmiał w jego głowie.
-Przecież wy jesteście bestiami – krzyknął cofając się o krok, przez co mało nie stracił równowagi – Nikt nie słyszał żebyście mówili.
-Ależ mówimy – odparł smok nie poruszając nawet paszczą – Tylko, że w inny sposób niż ludzie, i nie robimy tego bez potrzeby. Choć do tej pory żaden z was nie próbował z nami rozmawiać, po prostu nas zabijaliście i niszczyliście nasze ziemie.
Aedd zacisnął mocniej dłonie na rękojeści, unosząc nieco ostrze. Po chwili jednak musiał je opuścić aby móc się oprzeć, gdyż w innym wypadku przewrócił by się od zawrotów głowy.
-To wy pierwsi zabijaliście ludzi.
Szyderczy śmiech omal nie rozsadził czaszki człowieka.
-Czy choć sam wierzysz w to co mówisz. Przecież to ludzie wtargnęli na ziemie elfów, zaczęli niszczyć ich osady i lasy, a tym samym węzły mocy magicznej, dzięki którym my smoki możemy żyć.
-Co? – Gynvael odruchowo poczuł chęć usłyszenia wyjaśnień
-Węzły magiczne – głos w głowie człowieka przybrał pobłażliwy ton – Miejsca gdzie skupiają się fale magii. Dzięki nim istoty takie jak smoki mogą żyć. A jeśli zniszczysz jeden z nich wielu z nas zginie. A jeśli zginą wszystkie istoty z nimi związane magia zniknie z tego świata.
-A po co komu magia – Aedd opadł na jedno kolano, czując kolejną fale osłabienia. – Świat bez niej będzie prostszy.
-Ludzie nigdy nie doświadczyli jej w pełni, tak więc nie zrozumieją jej natury. A ci spośród nich którzy się o nią otarli są zazwyczaj zwykłymi błaznami – głos smoka był całkowicie obojętny – I rzeczywiście świat bez niej może istnieć, lecz będzie on zupełnie inny od tego który znasz. I niekoniecznie będzie on lepszy.
-Ale dlaczego mi to wszystko mówisz? – miecz wypadł z rąk Gynvaela
-Ponieważ wiele nas łączy człowieku – usłyszał nim zapadł znowu w sen – I w dodatku dotarłeś prawie, że do samej mej pieczary zdany tylko na własne siły, przez co należy Ci się choć odrobina szacunku. Którego wy ludzie i potraficie okazać istotom innym niż wy sami.

***

Aedd ściągnął wodze konia i zaczął nasłuchiwać. W lesie, który rozciągał się za polem bitwy zdawało mu się, iż zauważył jakiś ruch. Zeskoczył z konia, i przykucnął kryjąc się za nim. Między liśćmi ponownie mignął mu biły element zbroi. Ruszył na ugiętych nogach w tamtą stronę kryjąc się między wystającymi skałami i co większymi kawałkami smoczych kości. Gdy zbliżył się na kilka metrów od granicy lasu zobaczył trzy sylwetki elfów. Wszyscy smukli, wysocy, ubrani w matowo białe zbroje, z włóczniami w dłoniach.
Wolnym ruchem uniósł kusze i wycelował w osobnika stojącego w środku grupy. Elf zakrztusił się gdy bełt przebił jego szyję i plując krwią padł na ziemię w konwulsjach. Pozostała dwójka skoczyła ku miejscu skąd wyleciał pocisk. Gynvael wyskoczył na spotkanie tego z lewej, korzystając z tego iż przez kilka uderzeń serca będzie osłonięty od drugiego z przeciwników, nim ten wyminie dość sporą smocza czaszkę za którą się krył. Włócznia minęła jego twarz, ostrze miecza uderzyło od góry kierując się na prawy bark przeciwnika. Elf cofnął prawą nogę i wykonując obrót górnej partio ciała na biodrach, osłonił się drzewcem. Aedd wywinął młynka w pionie i podbił broń szpiczastouchego, następnie obrócił  ostrze uchem nadgarstków i prawego ramienia, tnąc poziomo w żebra. Miecz odbił się od zbroi, lecz elf zgiął się od siły uderzenia. Człowiek uderzył głowica w jego twarz, obalając przeciwnika na ziemie. Nim zdążył wbić sztych w jego szyje, usłyszał za plecami świst włóczni.
-Cholerny wąskodupiec – zaklął wykonując obrót.
Grot włóczni zaczepił o jedno z kółek kolczugi wyrywając je. Gynvael wykorzystując obrót uderzył po skosie od dołu. Ostrze zagłębiło się w szczęce przeciwnika zatrzymując dopiero w okolicy nosa.
Przeciwnika który był obalony na ziemie odturlał się w bok chwytając włócznię. Aedd przydepnął jego nogę w kolanie, ostrze miecza wbijając w udo. Z ust elfa wydobył się krzyk bólu. Gdy obrócił się spowrotem na plecy, w oczach widać było przerażenie. Wzrok elfa skupił się na dwóch czerwonych szramach na twarzy człowieka, idących od oczu aż do kości szczęki.
Gynvael spojrzał na swego przeciwnika. Dopiero teraz zauważył że walczył z kobietą, jej delikatne rysy wykrzywiał grymas bólu i przerażenia. Przez chwile wstrzymał oddech, kiedy jednak przed oczyma ponownie stanął mu widok Detoran pchnął sztychem miecza wprost w szyje elfki, nie wahając się przy tym ani odrobinę.
-Następnym razem musze być bardziej ostrożny – powiedział do siebie spluwając przez ramię.

***

Smok przyglądał się jak ciałem człowieka miotają dreszcze. Aedd miał gorączkę wywołaną poważnym wymrożeniem organizmu, w dodatku do któregoś z licznych obtarć lub ran musiało wdać się zakażenie.
Wielki jaszczur zastanawiał się co zrobić ze swoim gościem, z jednej strony był on jego wrogiem. Z drugiej jednak jako jedyny człowiek dotarł aż tutaj samemu. Zresztą jego zemsta dosięgła go, gdy zniszczył osadę w której mieszkał.

***

Aedd odturlał się w zarośla, rozejrzał szybko wokół siebie i widząc zwalony konar postanowił użyć go jako chwilowej kryjówki. Od strony drogi która podążał wciąż dobiegało go żałosne rżenie konia, który krztusił się krwią, po tym jak Elfia strzała przeszyła jego szyję. Gdyby nie wzmocniona skórznie noszona pod kolczugą, kolejne dwie elfie strzały pozbawiły by go życia. Zamiast tego jednak ledwo co przebiły się przez pancerz tworząc dwie niegroźne, lecz dokuczliwe rany.
Kiedy w końcu doczołgał się do swego celu miał chwilę aby wyjąc strzały z ran. Początkowo chciał je złamać w dłoni lecz trzask sprowadziłby elfy wprost do niego.
Położył miecz na ziemi i przysypał go odrobinę piaskiem i liśćmi aby nie odbijał słońca. Wychylił się nieco ponad konar, zobaczył dwóch elfów z łukami gotowymi do strzału. Szli jego stronę dokładnie przepatrując teren. Za nimi na wąskiej ścieżce czekało kolejnych trzech konnych, kilkanaście metrów na lewo szło następnych dwóch.
Wiedział że nie ma szans na walkę z taką grupą kiedy tamci mają łuki, w dodatku skradanie się i wykańczanie ich powoli także odpadało, gdyż zdradziłby go brzęk pancerza, który na sobie nosił. Natomiast zarówno łuk jak i kusza zostały przy martwym wierzchowcu.
Gynvael zaklął pod nosem. Wiedział że do gór północnych pozostało mu już co najwyżej dwa dni drogi. W dodatku prawie że cały teren należący do elfów udało mu się przebyć omijając siły wroga, dopiero teraz szczęścia musiało go opuścić.
Aedd oparł się o konar i czekał aż pierwsi z elfów do niego podejdą. W myślach odliczał czas i próbował określić rozmieszczenie wrogów na podstawie wcześniejszych obserwacji tempa w jakim się poruszali, oraz tego co udało mu się usłyszeć.
Zgodnie z tym co wyliczył pierwszy przeciwnik pojawił się tuż obok niego po kilkudziesięciu uderzeniach serca. Gynvael złapał go za nogę i przyciągnął do siebie. Elf stracił równowagę i runął na ziemię. Nim zdążył unieść głowę Aedd wbił mu strzałę aż po lotki w gardło. Drugi elf wystrzelił do niego bez mierzenia, strzała przemknęła tuż nad jego głową. Człowiek poderwał łuk martwego wroga i szybko naciągnął go druga ze strzał. Elf odskoczył w bok. Aedd specjalnie odczekał chwile i dopiero później wystrzelił. Strzała wbiła się w bark przeciwnika, który krzyknął z bólu i wypuścił broń. Człowiek doskoczył do niego i łuczywem przycisnął szyje do najbliższego drzewa. Tuż obok niego przemknęła strzała, Złapał elfa za poły kaftana i rzucił się w tył. Strzała kolejnego z dwóch elfów którzy pozostawali z lewej przeszyła nieszczęśnika, który przed chwila był duszony.
Gynvael wykonał szybki obrót na biodrach w stronę przeciwników z lewej strony. Bezwładne ciało elfa podążyło za jego ruchem dając mu osłonę przed kolejnymi dwiema strzałami.
Upadł na bok i szybko przeturlał się spowrotem za konar który dawał mu osłonę od elfach strzał.
Dwóch elfów pozostających na drodze zeskoczyło z koni i dobyło mieczy, po kilku uderzeniach serca byli już między drzewami podążając w stronę kryjówki człowieka.
Gynvael splunął przez bok i rzucił się do biegu w prawą stronę. Elfy zgodnie z jego podejrzeniami ruszyły za nim. Kolejne dwie strzały przemknęły tuż obok niego, wykonał szybki zryw znowu w prawo. Elfia strzała wbiła się konar tuż nad jego głową, kolejny pocisk otarł się o łydkę wojownika. Aedd zerwał się do szaleńczego biegu, czuł jak jego płuca zaczynają niemalże płonąć z wysiłku.
Nie wiedział ile już tak biegnie, gdy usłyszał przed sobą szum rzeki. Zmusił się aby biec jeszcze szybciej, gdy znalazł się nagle nad jej brzegiem bez namysłu rzucił się w jej toń. Lodowata woda wywołała skurcz jego mięśni wciągając tym samym głębiej pod swą powierzchnię. Kilka strzał wystrzelonych w jego kierunku nie sięgnęły celu.

Gynvael zmusił się do ruchu rękoma, jednak kolczuga ściągała go coraz to bardziej w dół. Poczuł jak plecami uderza w kamień. Uderzenie to wyrzuciło go na ułamek sekundy w górę. Gdy odruchowo machnął ręką poczuł jak uderza w jakiś kawałek drewna. Złapał się go kurczowo i wysilając całe swe zasoby sił jakie mu pozostały podciągnął ku górze.
Po dłuższej chwili łapania powietrza uświadomił sobie że po szyje tkwi wodzie, jedynie lewą ręką trzymając się nisko zawieszonej gałęzi, dzięki czemu jeszcze nie utonął. Uniósł w górę prawa rękę wciąż nie wypuszczając z niej miecza. Przedramieniem objął gałąź i zaczął podciągać się dalej ku górze.

***

Smok podjął w końcu decyzje, gdy Aedd Gynvael stał już naprożu śmierci. Jego ciało było już blade a usta sine. Wielki jaszczur pozwolił aby magia swobodnie przepływała przez jego ciało, gdy wsłuchał się już w jej spokojny rytm samą myślą nadał jej odpowiedni bieg.
Aedd wziął głęboki oddech gdy ciepło zaczęło wypełniać jego ciało, które bardzo powoli zaczęło odzyskiwać właściwy sobie kolor.

***

Aedd szedł wzdłuż strumienia trzy dni nim stanął u podtorza gór. Z łatwością odnalazł jedną ze ścieżek prowadzących w ich głąb. Z początku szło w miarę łatwo. Ścieżki nie były zbyt niebezpieczne, a mięso górskich kozic całkiem smaczne. Jednak im dalej szedł tym teren stawał się coraz to bardziej nieprzyjazny, a zwierzyny było coraz mniej. Pogoda także z każdym dniem robiła się coraz to gorsza, jakby próbując powiedzieć mu aby zawrócił.
W końcu trzy dni przed końcem jego podroży rozpętała się śnieżyca. Mimo to szedł dalej nie zważając na nic.

***

Aedd wybudził się. Nie czuł już zawrotów głowy, ani odrętwienia. Widząc nad sobą smoczy łeb rzucił się w stronę swojego miecza. Przeturlał i przyklęknął na jednym kolanie wznosząc ostrze do góry. Wstał powoli trzymając ostrze skierowane w stronę smoka.
-Więc nadal chcesz walczyć ze mną? – usłyszał w swej głowie głos smoka.
-Zabiłeś mą żonę – warknął hardo człowiek
-A ty moją córkę. – padła krótka odpowiedź.
-Co? – Aedd opuścił lekko miecz.
-Tak. Pod sam koniec ostatniej bitwy. Ta smoczyca, której głowę przebiłeś mieczem. Zabiłeś ją wraz ze swoimi pobratymcami. Nie zdążyłem na samą bitwę a w jej martwych oczach zobaczyłem Ciebie zadającego ostatni cios. Zresztą inni twoi pobratymcy wybili resztę mojego potomstwa. Ta która ty zabiłeś była ostatnią.
Gynvael rozluźnił mięsnie, czuł jakby instynktownie ból, który odczuwał jego znienawidzony wróg.
-Czyli twój atak na moją osadę nie był przypadkowy?
-Oczywiście, że nie. – odparł smok nie próbując nawet kłamać – Od zakończenia tamtej bitwy wsłuchiwałem się w fale magii aby móc Cię odnaleźć. Chciałem abyś cierpiał tak jak ja.
Aedd zacisnął mocniej dłonie na rękojeści, jednak nie był w stanie zrobić choćby kroku.
-Teraz jednak wiem że było to błędem – kontynuował wielki jaszczur – W ten sposób jedyne co możemy osiągnąć to wpaść błędne koło nienawiści.
-Przysięgłem że pomszczę śmierć Detoran. – Gynvael rzucił nienawistnie.
-Jeżeli twierdzisz iż moja śmierć będzie wystarczająca możesz próbować – Smok odsłonił lekko zęby w czymś co przypominało szyderczy uśmiech. Każdy z jego kłów był co najmniej rozmiaru Aedda, który w dodatku był tu sam jeden.
-Wole zginąć niż złamać przysięgę.
-Ależ wy ludzie jesteście krótko wzroczni – smok obniżył łeb – Na wojnie tej zginęło wiele równie niewinnych istot i nie wszystkie ja zabiłem. Wiele także zginęło z twych rąk. Przynajmniej bezpośrednio.
Gynvael opuścił miecz, wiedząc że i tak nie miałby najmniejszych szans w walce z tym smokiem, zresztą samotnie nie pokonałby żadnego smoka. W każdej walce z nimi miał obok siebie swych kompanów i tylko dzięki temu mieli oni jakiekolwiek szanse.
-W takim razie zabij mnie – rzucił Aedd wypuszczając broń – nie chce żyć łamiąc przysięgę.
-Nie po to ratowałem twoje nędzne życie głupcze. – odparł smok podnosząc spowrotem łeb – A pomścić śmierć Detoran wciąż możesz.
-Jak to – Gynvael odkrzyknął pewien iż smok kpi sobie z niego.
-Była ona jedną z ofiar wojny. A sam chyba jesteś w stanie uświadomić sobie, że była ona spowodowana chciwością możnowładców. To oni przyglądali się rzezią ze swych bezpiecznych twierdz, a potem zgarnęli wszelkie zdobyczne dobra, a tym którzy przelewali za nich krew rzucili marne ochłapy.
-więc chcesz abym wziął udział w kolejnej wojnie. I w dodatku walczył przeciw innym ludziom. Zabijał ich i odbierał im ich dobra…
-Ani ja, ani żaden z elfów czy innych istot, nie mamy zamiaru nawet odbierać ziem które nam wydarliście. Chcemy jedynie bronić tego co nam pozostało – przerwał mu smok.
-A jaką mam ku temu pewność smoku – rzucił Aedd rozważając jego słowa – Nawet nie wiem jak masz na imię.
-Okruch Lodu – usłyszał w swoim umyśle.
Ponownie obaj spojrzeli sobie w oczy. Wiedzieli, że od czasu wojny przeszli przez wiele podobnych chwil.

Rozdział I

Armia ludzi zbliżała się do wzniesienia na którym niedobitki elfów postanowiły próbować stawić im ostateczny opór. Obrońców nie pozostało już wielu, większość z nich dawno już swą krwią nakarmiła ziemię, która tego dnia zdawała się mieć nienasycony apetyt, zarówno na ludzką jak i elfie krew.
Aedd Gynvael, jedyny człowiek wśród obrońców, wyszedł przed szereg swych żołnierzy, aby móc spojrzeć na ludzkie szeregi. Pamiętał dobrze jak kiedyś był jednym z nich i tak samo jak oni dziś, on także niegdyś zabijał elfy nie zastanawiając się nawet nad sensem takiego postępowania. Na jego twarzy pojawił się lekko szyderczy uśmiech, skierowany przeciwko samemu sobie, który rozciągnął siatkę drobnych blizn pozostałych po odmrożeniach w swoistą maskę.
-Wodzu – głos elfa wyglądającego na co najwyżej kilkanaście lat wyrwał go z zadumy. - Nasi wojownicy są gotowi aby walczyć dopóki sam władca zaświatów nie przyjdzie po ich dusze.
-Przekaż im żeby trzymali się z tyłu – Okruch Lodu wziął głębszy oddech – A jeśli zobaczą tego kościstego starca niech mu się nie poddają.
Młody elf spojrzał na swego dowódcę. Nie przypominał on już tego mężczyzny który jeszcze kilka lat temu wyruszył samotnie na ich ziemie w poszukiwaniu zemsty. Właściwie żaden z elfów nie pamiętał, a raczej nie chciał pamiętać, że wojownik ten był niegdyś ich wrogiem, teraz był dla nich wodzem, dzięki któremu ludziom zajmowani ich ziem szło o wiele wolniej.
Aedd odwrócił się ku swym towarzyszom starając się choć przez chwile spojrzeć w oczy każdemu z nich. Po chwili jego lodowo błękitne oczy stały się jeszcze zimniejsze, przybierając lekko gadzi wygląd.

***

Kropla wody powstała w wyniku rozpuszczania się lodowego stalaktytu opadła na wielki blado niebieski pysk pokryty łuską. Okruch lodu z trudem uniósł powieki, nie próbował nawet się unieść, wiedział, że jego ciało było na to już zbyt słabe. Prawe skrzydło miał niemalże oderwane, podbrzusze, które nie pokryte było twardą łuską najeżone licznymi strzałami.
-Nie ruszaj się – głos człowieka dobiegał niego jakby zza ściany – musisz oszczędzać siły.
Wielki jaszczur postarał się skoncentrować wzrok. Po dłuższej chwili zaczął rozpoznawać w zamglonej sylwetce postać Aedda Gynvaela.
-Ach to Ty przyjacielu – wyszeptał za pomocą telepatii, gdyż dolną szczękę miał w kilkunastu miejscach pękniętą. – Przybyłeś się ze mną pożegnać.
-Nie bądź głupi – Człowiek krzyknął z nieukrywaną frustracją – nie możesz tak po prostu umrzeć. Jak to możliwe, że ludzie dokonali czegoś takiego – głos Gynvaela stracił na sile, a pod warstwą złości można było także wyczuć bezradność.
-Sam przecież widziałeś śmierć wielu smoków – Okruch Lodu czuł jak używanie telepatii coraz to bardziej zużywa resztki jego sił. – Jedyne co było w tym dla mnie niezwykłego to, to iż ludzie użyli magii przeciw nam. A to znaczy, że odnaleźli węzeł nie związany z żadnym ze smoków, czy świętych miejsc elfów. To było zaiste niespodziewane.
Aedd Gynvael zamknął oczy próbując zebrać myśli. Przez ostatni rok ekspansja cesarstwa Dervater stała się niezwykle silna, a pogłoski o magii używanej w ich szeregach coraz to częstsze. Do tej pory nie potrafił uwierzyć aby ludzie skłonili się do magii, której chęć zniszczenia jeszcze kilka lat temu była usprawiedliwieniem dla pogromów elfów.
-Co teraz? – człowiek westchnął bezsilnie
-Pozostało nazbyt mało aby powstrzymać ludzi – odparł Okruch Lodu – może gdzieś indziej, w innym rejonie świata pozostały jeszcze jakieś społeczności, elfów czy krasnoludów.
-Więc mamy uciec?
-Sami nie sprostacie cesarzowi. A ja już niedługo odejdę z tego świata, a wraz ze mną zniknie ostatni węzeł magii do jakiego mamy dostęp. Bez niego Elfi magowie aby uaktywnić czar, musieliby nadwyrężyć własne siły życiowe.
Pięść Aedda uderzyła w topniejący kawałek lodowej ściany.
-Czy nie ma żadnego sposobu aby Cię uratować? – człowiek zdawał się panicznie szukać wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji. – Nawet jeśli będziemy próbowali odejść cesarz i tak nam na to nie pozwoli, jego wojsko będzie nas ścigać dopóki wszyscy nie będziemy zimnymi trupami.
-Mego ciała nie da się już uratować. – odparł Okruch Lodu ostatkiem sił – Jeśli jednak jesteś gotów aby wieczny lód pokrył twe ciało i duszę możesz uratować węzeł. Lecz szanse przeżycia czegoś takiego nawet dla smoka byłyby nikłe. W przypadku człowieka jest to niemalże niemożliwe.

***

Szeregi wojsk Dervater ustawiły się w półokręgu otaczając niemalże garstkę elfów.  Magowie- kapłani cesarza zajęli miejsca za plecami drużyn wyznaczonych do ich ochrony. Pierwsze szeregi ruszyły do przodu trzymając groty włóczni wysunięte przed siebie. Łucznicy nałożyli strzały na cięciwy gotowi zakryć niebo swymi pociskami.  Dowódcy poszczególnych oddziałów czekali jedynie na rozkaz do ostatecznego natarcia, jednocześnie patrząc ze zdziwieniem na szaleńca który stał wysunięty przed swych żołnierzy, zupełnie jakby samotnie chciał rzucić wyzwanie całej ich armii. Niektórzy z nich rozpoznawali w nim swego dawnego kompana, którego umiejętności słynne były w całym cesarstwie. Jednak nawet on samotnie nie byłby choć najmniejszym zagrożeniem dla całej armii.
-W końcu nie jest smokiem – zakpił jeden z weteranów – Ostatnich z tych parszywych gadów zdechł ponad rok temu.

Elfi wojownicy patrząc w oczy swego wodza poczuli jak strach opuszcza ich serca, ustępując miejsca zimnej obojętności. Słowa powtórzone przez Naatę młodego elfa, który jeszcze przed chwilą z nim rozmawiał sprawiły, iż żaden z nich nie miał zamiaru niepotrzebnie ryzykować swym życiem, mimo iż każdy był gotów na śmierć.

Aedd skierował swe kroki ku szeregom ludzi. Tam gdzie stąpał ziemia pokrywała się cienką warstwą lodu. Jego skóra przybrała niezdrowy szarawy odcień aby po chwili zacząć przechodzić w jasny błękit. Otrze jego miecza pokryło się szronem.

Łucznicy unieśli broń i w uderzenie serca później puścili cięciwy, które zagrały swój żałobny tren. Strzały pomknęły ku elfim wojownikom zgromadzonym za plecami szalonego, jak im się wydawało, wojownika. Nim jeszcze pociski zdążyły sięgnąć swych celów piechota ruszyła do natarcia.

Mroźny wiatr przenikający ciało aż do kości pojawił się w oka mgnieniu i równie szybko ucichł. Ludzie zaskoczeni tak nagłym mrozem zwolnili kroku, gdy zobaczyli wszystkie strzały wystrzelone przez łuczników opadające na ziemię przed samotnym mężczyzną zatrzymali się zupełnie. Dopiero po chwili zauważyli że pokryte są one lodem.

Elfy uniosły swe tarcze, oczekując śmiercionośnego deszczu, ich zdziwienie gdy zobaczyli co stało się z pociskami wystrzelonymi przez ludzi było nie mniejsze niż tych pierwszych. Ubranie ich wodza pokrywało się coraz to grubszą warstwą lodu, pękając powoli i odpadając od ciała, które pokrywała kolejna warstwa cienkiego lodu układająca się na kształt łusek. Wzdłuż kręgosłupa pojawiły się niewielkie wyrostki kostne przypominające smoczy grzebień.

***

Aedd zsunął z siebie ostatni element ubrania. Zimne krople z roztapiających się sopli skapywały na jego nagą skórę. Rękojeść miecza zdawała mu się być chłodniejsza niż zwykle, nie był to tym razem ten kojący chłód który pozwalał wyjść żywym z bitwy, czuł jakby pojedyncze igły lodu przenikały przez jego skórę wędrując do serca.
Oddychając ciężko podszedł do swego smoczego przyjaciela, unosząc przy tym ostrze.
Okruch lodu podniósł się ostatkiem sił odkrywając miękkie pokryte ranami podbrzusze.
-Pamiętaj, że cały musisz skąpać się w mej krwi przyjacielu – cichy głos zabrzmiał w głowie Gynvaela.
Człowiek podszedł krok bliżej, czuł jak jego ręce trzęsą się przed zadaniem ciosu.
-I tak niedługo umrę – ciągnął wielki jaszczur – to jedyny sposób na uratowanie węzła… – Okruch Lodu zniżył głos jeszcze bardziej – …a także i części mnie.
Aedd zrobił kolejny krok do przodu, tym razem szybki. Ostrze miecza skierowało się ku górze zagłębiając w ciele smoka. Po lekkim oporze zagłębiło się ono w miękkie ciało.
Gynvael uniósł głowę  cofając się o krok. Po raz ostatni spojrzał w oczy przyjaciela. Były one spokojne, zdawać się mogło że nawet wesołe. Natomiast oczy człowieka wypełniały łzy.

Gdy gadzie powieki opadły Aedd poczuł krople ciepłej krwi skapujące na niego, z każdą chwilą coraz to bardziej obficie, pokrywając jego ciało swym ciepłym płaszczem.
Gdy ciało człowieka pokryte był smoczą posoką na całej swej powierzchni, ciało smoka zamieniło się w lód, po chwili pękając na tysiące niewielkich lodowych igieł.
Ciepło jakie ogarnęło Aedd ustąpiło nagle niezwykłemu chłodowi. Człowiek poczuł jak nagle jego ciało, począwszy od czubków palców u dłoni na mięśniach twarzy kończąc drętwieją z zimna przeszywane tysiącami lodowych igieł. Cały pokrył się szronem a jego skóra przybrała niezdrowo niebieskawy odcień, krew spowolniła swój bieg w żyłach potęgując tym samym uczucie zimna. Oddech człowieka zamarł prawie całkowicie gdy lodowe igły przenikały w głąb jego ciała.
Gynvael czuł jak spada w otchłań, jedyne co łączyło go jeszcze ze świat był mróz który prowadził go w objęcia śmierci. Instynktownie skupił swą wolę właśnie na nim. Gdyby było to możliwe z jego gardła wyrwał by się ryk bólu, gdy jego mięśnie były niemalże rozrywane przez coraz to silniejsze fale mrozu, a powietrze w płucach zamarzło niemal całkowicie.
Chciał odepchnąć od siebie to uczucie, lecz coś nakazywało mu skupiać się na nim dalej, ułatwiając wręcz dalsze przenikanie zabójczego mrozu w ciało.
Aedd czuł, że ból lada chwila stanie się zbyt olbrzymi aby mógł go wytrzymać, nie miał już sił, wiedział iż przy kolejnym uderzeniu serca nie wytrzyma i spróbuje odepchnąć od siebie uczucie mrozu tym samym oddając się w ręce pana zaświatów.
Jednak kolejne uderzenie nie nastąpiło, przynajmniej nie od razu.
Jego serce zatrzymało się, gdyż pokryte lodem nie miało sił na kolejny skurcz. W tym momencie ból ustąpił.
Krople wody przestały opadać z topniejących sopli. Kałuże wody poczęły na nowo zamarzać, umierająca lodowa grota odżyła na nowo swym osobliwym rodzajem życia.
Serce Gynvaela uderzyło po raz kolejny, o wiele mocniej niż kiedykolwiek dotąd. Lód pokrywający jego ciało zniknął wraz z uczuciem bólu.
Człowiek upadł na kolana wycieńczony, lecz mimo iż był całkowicie nagi zimno lodowej groty nie doskwierało mu nawet w najmniejszym stopniu.

***

Krzyk jednego z wyższych ranga żołnierzy wyrwał ludzi z osłupienia. Szeregi armii Dervater ruszyły do natarcia z głośnym krzykiem. Kapłani-magowie wznieśli ku górze ręce z których wypłynęły strumienie mocy przybierające formę ognistej fali jeszcze nad ludzkimi żołnierzami. Rycząca fala gorąca prześcignęła szeregi żołnierzy opadając na Gynvaela. Lód powstały w miejscu gdzie jego stopy dotykały ziemi wyparował w oka mgnieniu, nim jeszcze ogień opadł na mężczyznę.

Kilku spośród elfów cofnęło się trwożnie widząc jak fale ognia obejmują ich wodza. Ziemia w okolicy gdzie płomienie opadły ku niej stała się czarna, wszelkie przejawy życia które się na niej znajdowały stały się teraz jedynie popiołem.

-Niech to szlag – wyrwało się z ust Novovoda, najwyższego kapłana w armii, gdy zobaczył że fale czarów jego kapłanów opadły nim jeszcze zdążyły dotrzeć do szeregu elfów.
Czuł jak czubki palców drętwieją mu z zimna gdy ten, zdawałoby się szalony, człowiek ściągnął całą ich moc na siebie.
Jeden z magów-kapłanów padł na kolana krzycząc z bólu, zamiast dłoni miał dwa kawałki spękanego lodu.

Z miejsca gdzie opadły fale ognia wydobył się nagle mroźny podmuch wiatru niosąc ze sobą drobne lodowe igły, które pokryły zbroje żołnierzy delikatną warstwą. Pośrodku sczerniałej połaci ziemi stał Aedd Gynvael a z jego pleców wyrastały bladoniebieskie błoniaste skrzydła, skórę pokrywało łuski o kolorze o ton jaśniejszym z daleka wyglądające jak kawałki lodu, ostrze miecza natomiast stało się jednolitym lodowym kryształem.

Żołnierze mimo ogarniającego ich przerażenia nie zaprzestali szarży. Dopiero gdy lodowe igiełki pokrywające ich zbroje, zaczęły tworzyć coraz to grubszą warstwę lodu, która niezwykle szybko wdzierała się pod pancerze, następnie przez ubrania sięgając samej skóry, ich atak załamał się. Ludzie padali na ziemię wyjąc z bólu, gdy ukłucia mrozu sięgały coraz głębiej w ich ciała.

Okruch Lodu ujął miecz oburącz gotów do walki. Wokół niego tańczyły fale magii, gotowe w każdej chwili popłynąć ku wrogom i zamrozić ich serca na wieczność.
Zanim natomiast stały ostatnie szeregi elfich wojowników gotowe w razie potrzeby wspierać go z całych sił.

***

-Musimy zniszczyć resztki elfów – cesarz Dervater uderzył ze złością dłonią w rzeźbioną powierzchnię stołu. – Tylko wtedy oczyścimy magię z ich wpływu i będziemy mogli władać nią w pełni.
-Cesarzu – Novovod pokłonił się nieznacznie – osobiście dopilnuję aby żaden z nich nie wyszedł żywy z najbliższej bitwy. Moi magowie-kapłani nie pozwolą na ucieczkę żadnemu z nich. Zresztą od kiedy wykończyliśmy tego przeklętego smoka ich opór został złamana, teraz pozostało już tylko polowanie.
-A ostatnia przegrana? – dobiegło z drugiego końca stołu – Albo to jak wycofywaliście się z przed siłami Aedda trochę ponad miesiąc temu – starszy człowiek o siwych włosach którego ręce pokrywała siatka drobnych blizn spojrzał w oczy najwyższego kapłana – A smoka nie było wtedy z nimi.
-Racja – odparł Novovod przyczesując krótkie czarne włosy – Lecz ostatni ich węzeł magii wtedy jeszcze wciąż był silny. A kiedy tylko Okruch Lodu umrze węzeł zostanie zniszczony.
-Zbytnio polegasz na magii – rzucił Sertan wstając od stołu.
-Generale – odezwał się cesarz – obrady nie zostały jeszcze zakończone.
Sertan odwrócił się ku niemu.
-Bitwa będzie wyglądała jak zwykle – odparł – Na początku ludzie Novovoda zaleją wroga falami swej plugawej magii, walką z którą usprawiedliwialiśmy swe pierwsze podboje, a potem żołnierze dobiją resztki elfów. – po tych słowach ponownie skierował się ku wyjściu.

***

Żołnierze patrzyli na ciała swych towarzyszy z pierwszych linii. Zamrożone ciała, twarze z minami zastygłymi w grymasie bólu i przerażenia, pancerze z najlepszego metalu pokryte licznymi pęknięciami przez które przedarły się liczne odłamki lodu.
Tym razem żaden z sierżantów czy wyżej postawionych oficerów nie wydobył z siebie bojowego okrzyku, który wyrwałby ich z trwogi i nakazał dalszego ataku.

Aedd Ruszył wolnym krokiem ku szeregom Dervater. Tam gdzie jego stopy dotykały ziemi pokrywała się ona drobną warstwą lodu. Czuł jak fale magii przepływają przez jego ciało niemalże rozrywając je na strzępy. Smocza krew płynęła w jego żyłach zbyt szybko, jego ciało nie było w stanie pomieścić w sobie całej tej mocy.
Zza szeregu żołnierzy popłynęła ku niemu kolejna fala magii. Rozpostarł skrzydła i dzięki pojedynczemu uderzeniu nimi, wzniósł się w powietrze, unikając pierwszych magicznych pocisków. Mięśnie pleców nie przyzwyczajone do czegoś takiego zaprotestowały silną falą bólu. Nie miał jednak czasu przejmować się tym, gdyż kolejne zaklęcia zmierzały ku niemu.
Instynktownie pozwolił aby fale magii przechodzące przez niego pomknęły swobodnie.
W uderzenie serca później zapikował na szeregi wroga.

Naata wstrzymał oddech widząc jak kolejna fala ognia zmierza ku ich dowódcy. Tym razem jednak nawet nie zdążyła do niego dotrzeć. Po prostu opadła na ziemię paląc żołnierzy Dervater, których szeregi załamały się ostatecznie.
Młody elf truchtem przebył niewielki odcinek pola bitwy, pozostali podążyli za nim.
Gdy Aedd urządzał rzeź wśród żołnierze oni mieli zamiar wykończyć przynajmniej kilku magów kapłanów.

***

-I jak poszły obrady – młoda kobieta o rudych włosach zwróciła się do Sertana gdy ten wychodził na plac przed pałacem.
-Novovod i cesarz już do reszty oszaleli na punkcie magii – generał splunął przez ramię – Poza tym są pewni swego zwycięstwa zapominając jak duży wpływ może mieć determinacja przeciwnika.
-Naprawdę twierdzisz, że garstka elfów może zagrozić naszej armii? – Derry oparła dłoń na głowicy miecza.
-Znając Aedda jeszcze przed śmiercią pociągnie za sobą wielu przeciwników – mężczyzna westchnął ciężko – wielu z nas.
-Obawiasz się starcia ze swym uczniem? – dziewczyna podeszła do niego krok bliżej.
-Nie – Sertan ruszył dalej szybkim krokiem, widząc że Derry podąża krok za nim dodał cicho – Zastanawiam się jednak coraz to częściej po czyjej stronie leży racja. A z każdą taką sytuacją moja wierność wobec cesarza kruszy się coraz to bardziej.
-Takie spostrzeżenia lepiej zostawmy do rozważania w bardziej odosobnionym miejscu.
-Racja – generał ponownie splunął przez ramię – w całym pałacu pełno psów Novovoda i kto wie czyich jeszcze.

***

Novovod nie był w stanie wykrztusić nawet słowa, kilkanaście metrów przed nim żołnierze Dervater padali pod ciosami wodza elfów którego nie mogły dosięgnąć żadne z ich zaklęć. Wielki mag-kapłan czuł się jakby tuż przed nim znajdował się żywy węzeł magii który postanowił unicestwić imperialną armię. Nagle zorientował się, iż od dłuższej już chwili jeden z jego podkomendnych próbuje mu o czymś zakomunikować.
-Co? – rzucił odzyskując poczucie rzeczywistości, choć pulsujący ból w skroniach nasilał się coraz bardziej.
-Elfy – wydyszał posłaniec –uderzyły na jednego z magów-kapłanów, oddział broniący go został zdziesiątkowany.
Novovod poczuł zimny dreszcz przechodzący mu wzdłuż pleców.
-A co z moim uczniem?
-Nie żyje. Wrogowie właśnie wdali się w walkę z kolejnym z oddziałów. Najwyraźniej chcą wykończyć naszych magów.
-Wyślijcie na nich kawalerie. A magom wraz z ich ochroną rozkażcie się wycofać, musimy jak najszybciej wycofać się z tego starcia.
Młody żołnierz zasalutował i czym prędzej udał się wypełnić powierzone mu rozkazy.

Naata otarł ostrze miecza o zakrwawioną szatę martwego kapłana. Ich nagły atak całkowicie zaskoczył zarówno jego jak i całą jego obstawę. Kilka strzał przerzedziło ich szeregi na tyle, że zdołali przedrzeć się do maga zanim ten miał szansę uwolnić swą magię. Czuł jednak że wdanie się w kolejne starcie nie dając sobie nawet chwili na złapanie oddechu było błędem ze strony jego pobratymców. Nie było jednak już czasu na rozmyślanie o tym.

Eske uniósł ręce nad głowę próbując jak najszybciej zgromadzić dostatecznie dużo mocy. Żołnierze z jego obstawy zdołali zewrzeć szeregi nim elfi wojownicy go dopadli. Wrogowie pozbawienie elementu zaskoczenia, który zadecydował o ich zwycięstwie w potyczce z poprzednią grupą maga-kapłana powoli cofali się przed Dervaterskimi ostrzami.
Najmłodszy z uczniów Novovoda poczuł jak fale magii przechodzą przez jego ciało zbierając się między dłońmi. Czuł jak skóra je pokrywająca zaczyna go piec, wiedział że zgromadził już dostatecznie wiele mocy aby zniszczyć cały oddział wroga, jednak zaczerpnął jeszcze odrobinę mocy aby mieć większa pewność, że jego zaklęcie zakończy przynajmniej tę jedną potyczkę.

Naata zrobił krok w tył jednocześnie pochylając się nieco, ostrze miecza przecięło powietrze w miejscu gdzie przed chwilą znajdowała się jego głowa. Zgiął prawą nogę w kolanie jednocześnie prostując nagle lewą, nurkując tym samym pod bronią przeciwnika. Żołnierz niezdarnie próbował uniknąć jego pchnięcia, jednak sztych wbił się w łączenia broni idealnie pod pachą, ciepła posoka szybko nasączyła wyściółkę zbroi która przywarła do ciała., wypuścił broń z krzykiem bólu.
Elf dobył w lewą dłoń sztyletu, zamiast jednak dobić rannego przeciwnika zatrzymał się nagle. Widząc wzbierającą falę magii zapomniał o rannym żołnierzu. Zrobił krok do przodu jednocześnie ciskając sztyletem.

Eske poczuł uderzenie prosto w mostek, uderzenie to wybiło mu powietrze z płuc sprawiając że odkaszlnął. Gdy spojrzał w dół zobaczył rękojeść sztyletu sterczącą z jego ciała, oraz rosnącą plamę czerwieni. Nogi ugięły się pod nim a energia którą zgromadził między dłońmi wyrwała się spod kontroli.

Żołnierze krzyczeli z bólu gdy fala ognia uderzyła ich w plecy i zaczęła powoli topić zbroje.
Naata i kilku elfów zdążyli odskoczyć w tył, jednak większość jego pobratymców umierała właśnie razem z żołnierzami Dervater. W miejscu gdzie przed chwilą stał mag widać było jedynie spopieloną ziemię.

-Generale Sertan! – posłaniec Novovoda krzyknął gdy tylko go zobaczył. – Wielki kapłan rozkazuje aby kawaleria uderzyła na elfy, które zaatakowały oddziały jego uczniów. – mówił podbiegając do generała.
-Przecież ten psi syn ma dostatecznie dużo doborowych żołnierzy żeby sobie poradzić z garstką żołnierzy. Powinniśmy raczej pomóc piechocie w wyjściu ze starcie z tym cholernym smokiem czy czymkolwiek to jest.
-Generale! Cesarz pozycję głównodowodzącego armią oddał w ręce wielkiego maga-kapłana.
Sertan spojrzał na młodego żołnierza opuszczając przyłbicę hełmu. Popędził konia omal co nie tratując posłańca.
-Ruszamy do boju zakrzyknął do swych podkomendnych.

***

-I jak poszły rozmowy – jeden z żołnierzy spytał gdy tylko Derry weszła do koszar.
-Jak zwykle nasz dowódca nie dogadał się z tym cholernym Novovodem – odparła dziewczyna.
-Ehh – kolejny żołnierz splunął przez ramię – Ile jeszcze niby mamy znosić dowództwo tego zafajdanego psiego syna.
-Ta – wtrącił się kolejny z żołnierzy – ten cholerny klecha mógłby w końcu mieć jakiś nieszczęśliwy wypadek. Zresztą na kilometr cuchnie od niego magią.
Kilku żołnierzy zakrzyknęło aby przytaknąć swemu towarzyszowi.
-Spokojnie! – wtrąciła Derry – Dopóki Sertan nie zdecyduje się podjąć odpowiednich kroków musimy jakoś to znieść, a kiedy w końcu wielki mag-kapłan – dziewczyna splunęła pogardliwie wymawiając te słowa – przebierze miarkę, wtedy staniemy murem za naszym generałem.
Żołnierze ochoczo potwierdzili jej słowa głośnym wiwatem, nie wiedzieli jeszcze co będzie dla nich oznaczać spełnienie tej obietnicy.

-Cesarzu – Novovod zaczął mówić jak tylko wszyscy prócz niego cesarza Dervater oraz Lonana – Musimy pozbyć się Sertana i to czym prędzej…
-I doprowadzić do otwartego buntu żołnierzy? – w słowo wszedł mu Lonan nawet nie odwracając wzroku od widoku który rozpościerał się za wąskim oknem – A potem doprowadzić do fali bezsensownych aktów przemocy. Które to następnie wprowadzą chaos w państwie i postawią nas na pograniczu wojny domowej, o ile nie znajdą się dostatecznie charyzmatyczni przywódcy którzy zapanują nad buntem i wymierza go w Ciebie i twoich magów-kapłanów.
-Jeśli tego nie zrobimy ten przeklęty generał jednym skinieniem dłoni może zwrócić przeciwko nam całą armię – głos kapłana był niemalże piskliwy kiedy ten krzyczał.
-Właśnie może. A jeśli zginie rąk kogokolwiek powiązanego z władzą wtedy armia na pewno rzuci się na nas jak sfora wygłodniałych psów. Sam generał natomiast okrzyknięty zostanie bohaterem, wręcz męczennikiem. A czy twoje zdolności manipulowania ludźmi wystarczą w starciu z czcią jaką zostanie on otoczony po śmierci?
-On ma rację – przytaknął cesarz znużonym głosem nim mag zdążył coś powiedzieć, nie możemy tak po prostu zabić Sertana.
-W takim razie co proponujesz?
-Sprawić aby nie wyszedł żywy z bitwy. Oczywiście wiąże się to z dużymi stratami także wśród żołnierzy, ale przecież wiadomo że na wojnie zawsze są ofiary – Lonan odwrócił się od okna naciągając mocniej długie rękawice, jego ciemne niemalże całkowicie czarne oczy zwróciły się w stronę Novovoda, a usta rozciągnęły w cienkim zimnym uśmiechu.
-W takim razie spraw, żeby któryś z tych twoich cholernym skrytobójców dołączył do jego oddziału i dopilnował tego.
-Z przyjemnością. Pamiętaj jednak że możliwe to będzie tylko jeśli bitwa rzeczywiście będzie dość zacięta, jeśli sytuacja sama z siebie nie będzie wymagać wprowadzenia ciężkiej kawalerii do walki, to rozwiązanie nie będzie mogło zostać zastosowane.

***

Polem bitwy już od dawna władał chaos. Żołnierze piechoty rzucili się do panicznej ucieczki przed magią wypływającą z ciała Aedda. Magowie-Kapłani wraz z drużynami ich broniącymi wycofywali się czując gorzki smak porażki. Ich ukochany wódz nie pozwolił im nawet wywrzeć zemsty na grupie elfów która rozbiła już dwa oddziały chroniące ich braci.
Dopiero gdy zebrani w jedną grupę zobaczyli niedawny punkt dowodzenia poczuli odrobinę otuchy. Widząc szeregi kawalerii szykującej się do szarży wierzyli że zemsta na elfach zostanie wywarta…

Sertan opuścił przyłbicę hełmu, a jego adiutantka zadęła w róg. Wszyscy jeźdźcy opuścili lance i cwałem pognali na szeregi wycofujących się Dervaterczyków. Zaskoczeni żołnierze piechoty rzucali broń i próbowali umknąć zabójczej szarży. Większość spośród tych, którzy tak uczynili udało się ujść z życiem, gdyż szarża skierowana była na magów.
Ci którzy nie zdążyli uskoczyć spotkali w większości szybką śmierć od bezlitosnych żelaznych grotów, niewielu było takich, którzy mieli pecha wpaść pod końskie kopyta aby przed śmiercią poczuć jak ich kości są miażdżone.
Generał jadący na przedzie kolumny  odrzucił lance, która utkwiła w ciele jednego żołnierza z zaciężnej piechoty. Szybkim ruchem reki dobył topora, zawieszonego przy siodle i potężnym uderzeniem od góry rozrąbał czaszkę pierwszego z podwładnych Novovoda. Pozostali kawalerzyści uderzyli w uderzenie serca po swym dowódcy.
Rzeź magów-kapłanów trwała zaledwie kilka sekund, gdy tylko ostatni z nich padł na ziemię bez życia kawaleria pogalopowała dalej skręcając na zachód.

***

Aeneas czuł kropelki deszczu ściekające mu wzdłuż pleców pod płaszczem. Siedział ukryty w cieniu już piąta godzinę w tę deszczową noc, pozbawioną choćby najlżejszego światła gwiazd czy księżyca. Po raz kolejny napinał mięsnie aby rozgrzać ciało oraz sprawdzić czy żaden z noży się nie poluzował. Już od ponad tygodnia pilnowali na zmianę z Toddem posiadłości Sertana oraz jego rodziny. Z początku wątpił aby Novovod lub Lonan byli na tyle głupi aby uderzyć na rodzinę najbardziej uwielbianego dowódcy wojskowego w całym imperium. Jednak słowa Derry były w miarę przekonujące, przynajmniej te odnośnie wielkiego maga-kapłana. Zresztą upozorowanie wypadku lub tez napadu bandytów nie było najmniejszym problemem. Skrytobójca oblizał lekko wargi mając nadzieję, że jeśli atak rzeczywiście nastąpi, nie będzie to pozoracja ataku zbójców. W pojedynkę miałby marne szanse wykończyć całą grupę, natomiast Todd nie zdążyłby zapewne przyjść mu z pomocą.
Z zamyślenia wyrwał go ptak nagle wzbijający się do lotu, z tej odległości i przy braku światła nie był w stanie określić czy było to zwierze nocne czy dzienne. Zresztą i tak nie był znawcą ptactwa.
Już miał uznać to za przypadek gdy usłyszał odgłos łamanej gałązki. W jego dłoniach pojawiły się noże. Przygarbiony ruszył w kierunku z którego dobiegał dźwięk.
Przez mur posiadłości właśnie przeszedł drugi osobnik. Aeneas odczekał jeszcze kilka uderzeń serca aby upewnić się czy przeciwników nie będzie więcej.
Gdy dwie postacie ruszyły ku drzwiom dla służby skrytobójca wysunął się za plecami bliższego z przeciwników. Nóż trzymany w lewej dłoni wbił między drugie a trzecie żebro po lewej stronie licząc od dołu. Tym w prawej natomiast ciął po gardle. Drugi z nich odskoczył, jednak zbyt wolno. Ciało jego towarzysza uderzyło w niego, wybijając nieco z równowagi.
Aeneas skrócił dystans przechodząc jednocześnie na prawy bok przeciwnika. Prawe ostrze przecięło bez trudu płaszcz i skórę pod prawą pachą, lewe w uderzenie serca później zagłębiło się w oku.
Skrytobójca poczuł, że coś jest nie tak. Na całym podwórzu panowała idealne cisza. Aeneas ruszył truchtem do drzwi wejściowych domu. Wbiegając na drugi schodek odskoczył w lewo, barkiem uderzając o kolumnę. Powietrze przeszył bełt, skrytobójca odepchnął się od filaru okręcając w bok aby wyminąć ostrze przeciwnika. Poczuł niewielką ciepłą strużkę spływającą mu po lewym boku, gdzie ostrze nacięło lekko skórę ześlizgując się po żebrach. Rozejrzał się zdenerwowany, lecz nigdzie nie widział przeciwnika. Skoczył z powrotem na podwórze, przy lądowaniu wybijając się w bok i wykonując pad przez prawy bark. W miejscu gdzie jeszcze kilka sekund temu się znajdował zamajaczyła niewyraźna sylwetka, po chwili rozmywając się całkowicie.
Aeneas czuł, jak sytuacja wyrywa mu się spod kontroli. Zerwał się do sprintu, biegnąc po schodach poczuł jak coś przecina mu płaszcz na plecach. Na ostatnim schodku wybił się z lewej nogi napierając barkiem na drewniane drzwi obite metalem. Gdyby nie jego wręcz niedźwiedzia budowa, zapewne odbił się jedynie od nich. Jednak pod jego ciężarem zamek ustąpił z głośnym trzaskiem. Przeturlał się w stronę najbliższego kandelabru wypuszczając noże. Poderwał się z ziemi czując jak ostrze wbija się w jego udo. Obrócił się nagle, ledwo co utrzymując równowagę, jednocześnie z rozmachu uderzając kandelabrem. Przez własny krzyk usłyszał dźwięk pękającej czaszki. Ciało napastnika po uderzeniu w głowę odpadło na parę metrów w bok.
Hałas jakiego narobił powinien wywołać natychmiast wielki rozgardiasz w całym domu. Jednak cisze mącił jedynie jego ciężki oddech. Wyrwał sztylet z nogi. Po ostrzu prócz krwi ściekała zielona mazista ciecz. Wstał chwiejąc się i ruszył ku schodom na górę. Zaczynało mu się kręcić w głowie, a zmysły powoli stawały się coraz to bardziej otępiałe. Jednak mimo to do jego nozdrzy doszedł nasilający się swąd dymu.
Oparł się o poręcz schodów i zaczerpnął tchu. Z wewnętrznej kieszeni spodni dobył mały flakonik. Odkorkował go niezręcznie i wlał w siebie jego zawartość. Stał przez chwile powstrzymując wymioty i drżąc na całym ciele.
Po chwili wszystko stało się o wiele bardziej wyraziste, a czas zdawał się zwolnić. Ruszył biegiem po schodach kierując się do pokoju żony Sertana.
Na łożu leżało ciało kobiety z poderżniętym gardłem. Skrytobójca przeklął pod nosem i rzucił się biegiem ku następnym pokojom. Syn generała również nie żył, natomiast w pokoju jego córki zobaczył kolejnych dwóch zabójców. Natarł całą masą ciała na pierwszego z nich nim którykolwiek zdążył zareagować. Żebra przeciwnika trzasnęły pod ciężarem Aeneasa, otwartą dłonią uderzył w szyje przygniecionego mężczyzny miażdżąc mu krtań. Drugi z napastników pchnął nożem. Za wolno, jego ruchy dla skrytobójcy będącego pod wpływem narkotyku były niezwykle powolne. Aeneas złapał go za rękę w nadgarstku i przyciągnął ku sobie, wolną ręką uderzając w twarz. Głowa napastnika odskoczyła w tył, skrytobójca poprawił uderzeniem w krtań. Po chwili na podłodze leżały dwa drgające w konwulsjach przedśmiertnych ciała.
Aeneas chwycił córkę Sertana owijając ją w koc i ruszył sprintem ku wyjściu z domu.

Ostatnio edytowany przez Vasago (2008-04-18 13:52:34)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.lwypolnocy.pun.pl www.totalconflict.pun.pl www.gim2wswaju.pun.pl www.wiedzminbpf.pun.pl www.tibiaotsto.pun.pl